Co może zepsuć się w kilkuletnim aucie?

 

Na chwilę obecną statystyki, które prowadzimy, wskazują niemal jednoznacznie, iż to rocznik 2010 cieszy się największym zainteresowaniem naszych klientów. Świeże, bo zaledwie 4 letnie auta, to nie lada gratka dla fanów motoryzacji i komfortowego podróżowania. Producenci, zaczynają również coraz śmielej afiszować się z tym, iż serwis własnych pojazdów również może być nie lada źródłem dochodów – widać to między innymi na przykładzie Mercedesa W124. Kilkuletnie auto może wyglądać niemal jak nowe, ale czasem wymaga dodatkowych wydatków, oprócz benzyny, OC i corocznego przeglądu. Nie będą to zapewne wycieki oleju, rdza, czy ogólne ślady eksploatacji, bo na to jeszcze za wcześnie. Czego się więc spodziewać i czy należy się bać wysokich kosztów naprawy? Odpowiedź brzmi: TAK. Oczywiście nie będą to duże problemy, ale już o cenie ich zlikwidowania warto pomyśleć wcześniej, by nie okazało się, że to zbyt poważny wydatek dla domowego budżetu. Dlaczego tak się dzieje?

Trend ekologiczny

Jeśli cofniemy się o kilka lat wstecz, to dotrzemy do wielu jednostek benzynowych, których konstrukcja była w zasadzie nie do zdarcia. Obecnie postęp wygenerował potrzeby ekologiczne i tak mały silnik dostaje doładowanie – jest bardziej zwinny, ale też szybciej się zużywa. Co może w takim wypadku szwankować? Jedne z pierwszych w kolejce są na pewno panewki. Do tego doładowanie też nie będzie zapewne tak dobrze funkcjonować po kilku latach, jak w momencie zjechania z taśmy montażowej. Czasem do tej grupy dołączy też układ zasilania. Do tego dochodzi jeszcze bezpośredni wtrysk, który w silnikach benzynowych po 4 latach może mieć już spory osad nagaru. W przypadku silników wysokoprężnych mamy podobne problemy. Do listy dopisać można w ich przypadku także koło dwumasowe oraz filtr cząsteczek stałych – cena tych elementów niech zostanie objęta tajemnicą (smutnego) milczenia. Jedyne co możemy zrobić to regularnie wymieniać olej, a jeśli kupujemy takie auto jako używane, to musimy mieć 100% pewności, iż sprzedający odwiedzał z pojazdem serwis przez te kilka lat – silnik z doładowaniem potrafi bardzo brutalnie przekonać nas o tym, iż bez serwisowania go nie osiągniemy satysfakcji z jazdy.

Elektronika ma kaprysy

To, że podróż nowym autem jest tak wygodna, to zasługa całej masy systemów sterowanych przez komputer pokładowy. Informują one nas o wszystkim, gdyż swoje mądre czujniki mają wszędzie. Potem tylko naprawa, usunięcie błędu z komputera – strasznie to uciążliwe, ale niezbyt kosztowne – i można jechać dalej. Elektronika jest więc również podatna na szybkie zużywanie się, gdyż na dobra sprawę pomaga nam ona stale sterować autem. Z popularniejszych usterek kilkuletnich samochodów używanych można by więc wymienić między innymi niewytrzymujące próby czasu diody LED (zamiast wymiany jednej diody, trzeba nierzadko kupić całą lampę). Po tych 4 latach mogą również pojawić się takie usterki, jak np. przepalenie palnika ksenonowego, problemy z zawieszeniem (układ wielowahaczowy i oparty na aluminium), czy szwankowanie klimatyzacji.

Za technologię trzeba płacić

W takim Seicento, jak się popsuje to nie będzie tragedii, bo serwis kosztuje tu ok. 2000 zł… na 100 000 km. W samochodach z 2010 roku kwota ta może nam nie starczyć na jedną naprawę jakiegoś z pozoru małego drobiazgu. Istotne jest więc, by zakup takich aut poprzedzać gruntowną ekspertyzą i czujnością podczas weryfikacji stanu technicznego. Jako profesjonalny zespół rzeczoznawców i ekspertów znamy się na tym bardzo dobrze – jesteśmy też pierwsi i najwięksi w Polsce. Zamawiając nasze usługi, każdy klient otrzymuje nie tylko szczegółowy raport, ale także informacje, czy pracownik poleca czy też nie dany egzemplarz. Wszystko to po to, by jakość polskiego rynku aut używanych – bez względu na ich przebieg i wiek – uległa poprawie i zapewniała Polakom bezpieczną jazdę.

 

redakcja