Auta używane po pożarze, gradobiciu i powodzi – jak je rozpoznać?

Home » Fakty, mity, stereotypy » Auta używane po pożarze, gradobiciu i powodzi – jak je rozpoznać?
Czas czytania artykułu: 5 minut

Nim w używanym samochodzie nie zacznie dziać się nic poważnego, wielu z kierowców nie ma w ogóle pojęcia o przeszłości, jaka kryje się pod warstwą karoserii, cyframi na liczniku i ceną, którą „okazyjnie” zapłacili za pojazd w stanie „bardzo dobrym”. Wystarczy jednak wówczas jedna wizyta w dobrym warsztacie lub stacji diagnostycznej, aby przekonać się, iż zagraniczny egzemplarz z Niemiec, Szwajcarii, USA czy też Francji wcale takim ideałem nie jest. Co z tego, że ładnie się prezentuje, skoro osoba sprzedająca ukrywa przed nami fakty dotyczące okoliczności, w jakich dany egzemplarz trafił do sprzedaży – niski przebieg, młody rocznik, bezawaryjny… kto sprzedaje taki samochód? Choć im starsze auto tym podobne zatajenie jest mniej opłacalne to nie brakuje w obecnych statystykach przypadków na to, iż mają one miejsce. Nie chodzi tu o zwykłe wypadki i stłuczki (tych podświadomie się spodziewamy). Pożar samochodu, zniszczenie gradobiciem oraz podtopienie auta – to właśnie takie „okazje” są nam dziś nierzadko oferowane, jako propozycja spod znaku „sprawny i jak nowy”. Jak zatem rozpoznać tego typu próbę zatajenia?



Samochód po pożarze

Zacznijmy może od najrzadziej spotykanej sytuacji, ale też najbardziej niebezpiecznej i kosztownej, jeśli nie poznamy się na nieuczciwości osoby sprzedającej. Samochody po pożarze to naprawdę bardzo różne modele. Ich pochodzenie również nie jest w żaden sposób możliwe do uogólnienia, jednak pogoń za pieniędzmi nie przeszkadza niektórym ludziom w tego typu inwestycji. Może się zdarzyć, iż spłonie nowe auto – zarówno na jednym z polskich osiedli, jaki i w środku Berlina. Zostaje tylko sam szkielet lub bardzo wiele mniej lub bardziej istotnych elementów ulega zniszczeniu. Ubezpieczenie teoretycznie powinno pokryć straty, jednak to, co dla jednego jest złomem, dla kogoś innego może okazać się opłacalnym biznesem. By zrozumieć powagę sytuacji należy uświadomić sobie, iż blacha karoserii podczas pożaru narażona jest na tak wysoką temperaturę, że zmiany, które w niej zachodzą, są w zasadzie nieodwracalne. Metal wchłania składniki lakieru, a powłoka, zapewniająca jej przewidziane przez producenta parametry i gwarantująca również odpowiednią strefę zgniotu, utlenia się.

Są przypadki odrestaurowywania tego typu konstrukcji na swoje potrzeby, jednak jest to skomplikowane – rozłożenie całego auta, dokładne piaskowanie, oprysk kwasem fosforowym, odtłuszczanie, podkład gruntujący, podkład właściwy, szpachla zbrojona, szpachla właściwa, podkład, szlifowanie i dopiero lakierowanie – kosztowne, niezwykle czasochłonne oraz nigdy nie gwarantuje, że po kilku miesiącach lakier nie zacznie się łuszczyć. Czy handlarz, który chce zarobić na Polaku szukającym okazji będzie przejmował się tak kompleksowym przygotowaniem? Śmiemy wątpić. Warto więc zdać się zarówno na swój zmysł wzroku i węchu, jak i na miernik lakieru, który w takim wypadku powinien oszaleć z zaskoczenia. Uważnie szukajmy wszelkich ognisk łuszczenia się farby, zwłaszcza w miejscach, gdzie nie mogą one powstać na skutek działania promieni słonecznych, czy niewłaściwego sposobu mycia. Bezwzględnie zapamiętajmy również to, iż auto po pożarze to konstrukcja, w której zaszły nieodwracalne zmiany – kosmetyka nie uratuje nas w razie wypadków.

Samochód po powodzi

Wydawać by się mogło, iż podtopione auta wymagają zbyt dużo pracy nad doprowadzeniem ich do stanu używalności, by opłacało się je remontować. Polski handlarz doskonale wie jednak, iż młode auto z Francji szybko znajdzie u nas właściciela, więc chętnie odkupi je za niewielką cenę, a potem „odrestauruje po kosztach”. I tu zaczynają się schody, gdyż auto działa i jeździ, tylko że w środku unosi się dziwny zapach (oszczędność na kompleksowym rozebraniu i praniu wnętrza), a zależnie od poziomu zatopienia mogły zostać uszkodzone bardzo różne podzespoły elektroniczne, których wady trudno wykryć. Skutki mogą pojawić się po latach. Żaden Francuz nie sprzeda do Polski niemal nowego auta, gdyż na jego rodzimym rynku dostał by za nie o wiele więcej (coś więc musi być nie tak). Najgorsze jest, że nigdy nie wiemy kiedy prawda wyjdzie na jaw, bo choć auto jest suche to styki mogą zostać oblepione osadem, a wiele z nich i tak nigdy pewnie nie zobaczymy na oczy.

Jak więc poznać, że mamy do czynienia właśnie z taką „okazją”? Jest kilka tropów, które mogą nas do tego doprowadzić, a im większa ich kumulacja, tym możemy być pewni, iż nie jest to opcja dla nas. Chodzi tu przede wszystkim o takie sygnały, jak:
– stwierdzenie sprzedającego, że „auto kupił dla żony, matki lub kolega sprowadził je specjalnie dla niego, ale sprzedaje bo chce coś szybszego, nowszego, większego”,
– zapewnienia o zaufanym źródle pochodzenia oraz jednocześne zasłanianie się książką serwisową, której sfałszowanie jest dziś tańsze niż wymiana rozrządu w niejednym aucie, czy kompleksowe pranie tapicerki,
– rdzawe naloty na elementach zawieszenia (tak młody pojazd nie powinien mieć takich problemów widocznych na sprężynach, wahaczach, czy układzie wydechowym, o ile nie był podtopiony),
– korozja układu hamulcowego,
– zacieki i naloty pleśni na elementach foteli i tapicerki drzwi,
– intensywny zapach odświeżacza,
– wilgoć w trudno dostępnych miejscach (szyny foteli, miejsce gdzie znajduje się koło zapasowe, uszczelki progowe,
– złogi owadów i glonów wewnątrz kloszy reflektorów,
– nierówna praca silnika na biegu jałowym.

Samochód po gradobiciu

Kolejnym atrakcyjnym kąskiem dla polskich handlarzy są auta po gradobiciu. Jak nietrudno się domyślić samochody te potrafią być niezwykle tanie i opłaca się je odnawiać w naszym kraju. Niewielu jest jednak sprzedających, którzy robią to dobrze, a jeszcze mniej takich, którzy informują o takim wydarzeniu z przeszłości potencjalnego klienta. Gradobicie brzmi na tyle poważnie, iż może odstraszyć zainteresowaną osobę. Jak jednak wygląda tak na prawdę sytuacji, bezpieczeństwo i przydatności takich pojazdów po przejściach?

Gradobicie wybija szyby, niszczy karoserię, lusterka oraz oświetlenie, ale rzadko kiedy jest na tyle intensywne i potężne, że wpływa na elementy mechaniczne samochodu, jak zawieszenie, elektronika, czy układ napędowy (no, może w USA mają bardziej gwałtownie reagującą naturę). Co z tego, że producenci znają zagrożenie, jeśli nigdy nie można tak do końca zabezpieczyć blachy przed tego typu kaprysami przyrody. Oczywiście wszystko można wyprostować i polakierować, ale nierzadko zdarza się, iż szkody przyczyniają się do przyspieszenia gnicia karoserii i powstawania ognisk korozji. Polski handlarz ukrywa jednak takie przygody. Dlaczego? Ponieważ musiał by nie tylko zainwestować w odnowienie, ale i zmniejszyć cenę, którą spodziewa się uzyskać, nawet o 40%. Wszystko zależy więc od konkretnego przypadku – czasem pomimo gradobicia opłaca się nam kupić taki samochód poddany np. tylko wyciąganiu wgnieceń.

Co jednak, gdy wyciąganie wgnieceń to jedynie kosmetyczny zabieg mający ukryć nieprzyjemną prawdę, o której kupujący przekona się dopiero za jakiś czas? Jak poznać samochód, który zaliczył w swoim życiu gradobicie? O ile były to mało intensywne uszkodzenia to właściwie nie ma się czym przejmować. Najłatwiej zrobić to przy użyciu miernika lakieru, choć w przypadku wyciągania wgnieceń może to nie zdać egzaminu, gdyż wtedy nie maluje się karoserii tylko „prostuje jej niedoskonałości”. Podejrzenia mogą wzbudzić również:
– nowe lusterka (oba),
– nowe szyby (zwłaszcza przód i tył),
– warstwa szpachli nakładanej punktowo na różnych częściach blachy lub widoczne od wewnętrznej strony elementów karoserii wgniecenia (np. na masce),
– ślady demontażu wielu elementów (jeśli nie wypadek, bo elementy mogą być dobrze spasowane, to może gradobicie?).

Podsumowanie

W każdym z przypadków (jeśli kompletnie nie potrafimy poradzić sobie diagnozą stanu technicznego i lokalizacją ewentualnych śladów zatajenia przeszłości samochodu) warto zwrócić się do kogoś, kto profesjonalnie zajmuje się wyceną i oceną aut. Nie zawsze kolega, który w zaufaniu sprowadza dla nas „perełkę motoryzacji” zza granicy, czy znajomy mechanik, będą dobrym adresatem tego typu potrzeb weryfikacji stanu i historii pojazdów. Z naszymi poradami powinno Wam być jednak łatwiej odróżnić okazję od próby zatajenia, a więc i podłej gry na niewiedzy wielu kierowców. Już czytając niektóre ogłoszenia można dzięki tym kilku powyższym akapitom zaoszczędzić sobie wiele nerwów i co najważniejsze masę czasu i pieniędzy.

nprofit