Handlarz samochodowy nastawiony jest przede wszystkim na zysk, dlatego każdy kto spotka się z okazyjna ofertą za małe pieniądze powinien zastanowić się dwa razy nim wyda na nią swoje oszczędności. Zapomnijmy tu o działalności charytatywnej i prokonsumenckiej ofercie – dla tego człowieka liczy się, ile może zarobić. By być skutecznym w swoim fachu odebrał on stosowne wykształcenie, które aktualnie pozwala mu na posługiwanie się magią motoryzacyjną. Dzięki jego sztuczkom używane samochody staja się młodsze, ładniejsze i bez wkładu finansowego (a przynajmniej takie stwarzają wrażenie przy pierwszym poznaniu). Autotesto zna jednak te techniki i scenariusze opowiadanych naszym klientom baśni, dlatego by poprawić stan polskiego rynku aut z drugiej ręki, dzielimy się z Państwem swoją wiedzą. Nie chcemy jednak uogólniać, gdyż uczciwi również istnieją – ale martwi nas 80% wynik ekspertyz naszych specjalistów, które wykazały niezgodność stanu faktycznego z treścią ogłoszenia. Bądźcie więc czujni i zwracajcie uwagę na…
Stan igła w kilkunastoletnim samochodzie
Kto ma w to uwierzyć, że samochód ten jeździł po polskich drogach od 15 lat i nie ma żadnych usterek, ani przygód za sobą, które wpłynęły by na jego sprawność mechaniczną? Aż prosi się, by zapytać takiego sprzedawce, dlaczego w ogóle sprzedaje takie cudo, skoro nic się w nim nie jest w stanie popsuć. Prawda jest taka, że „stan igła” bardzo często oznacza „jeździ, ale usterki sprytnie zatuszowałem”. Szczerość może przecież zniechęcić klienta, a i cena nie będzie już taka przyjemna, lepiej więc skłamać. Co innego fachowo wykonane naprawy przed-sprzedażowe, ale z nimi handlarze mają problem, bo kosztują zbyt dużo więc lepiej szybko i tanio. Wszystko byle oględziny były cacy, a potem to już może się palić i walić. Jeśli się nie znamy dajmy lepiej wykazać się specjaliście z serwisu lub rzeczoznawcy, a unikniemy wielu stresów.
Oryginalny, niski przebieg
Używane auto służące już 15 lat, a na liczniku tylko 150 000 kilometrów. Coś tu jest nie tak? Większość z nas nie przejmie się takim wynikiem (jest przecież prawdopodobny), gdyż handlarz mówi, że po prostu mało jeżdżony egzemplarz. Po co się więc pozbywać takiego świeżaka? Może dlatego, że tak naprawdę jeszcze niedawno miał dwa razy więcej, ale jeszcze się kula, więc można by trochę go odmłodzić. Tylko dlaczego tyle jest ofert podobnych do siebie wiekiem samochodów, z tak małym przebiegiem? Bo klient zwraca na to uwagę, a jak chce to handlarz przecież nie będzie mu odmawiał oszustwa na życzenie. Jak jednak poznać, że coś było cofane? Jeśli licznik jest mechaniczny to po wszelkich śladach prób ingerencji w w jego okolicy lub po niewprawnym złożeniu całości. Jeśli mamy do czynienia z elektronicznym układem pomiarowym to tylko historia serwisowa i spostrzegawczość może nas uratować przed złą decyzją. Czasem nośnikiem danych o przebiegu jest jeszcze kluczyk do auta (jak w niektórych modelach BMW) – sprawdzenie ich może pomóc w ustaleniu prawdy, a handlarze często zapominają o takich dodatkowych dowodach.
W środku jak nowy
Zużycie pojazdu świadczy nie tylko o tym, jak obchodził się z nim poprzedni właściciel, ale również o przebiegu, jaki auto ma za sobą. Najbardziej widoczne są ślady wytarcia elementów, które na co dzień użytkujemy podczas jazdy – kierownica, drążek zmiany biegów, pedały, fotele. Jaki jednak problem wymienić tapicerkę, czy inne rzucające się w oczy elementy na mniej wysłużone? Gdy podchodzimy do samochodu i czujemy środki dezynfekujące, albo wiemy, że ma ono 150 000 km a środek nie zdradza niczego, jakby świeżo wyjechał z salonu, wtedy możemy zacząć się bać co skrywa specyfikacja mechaniczna takiego wypucowanego cudeńka. Bo że ma odwracać nasza uwagę od rzeczy istotnych to jest pewne. Wieczne jest tylko pióro, a i to tylko z nazwy.
Nie bity, jak z fabryki
Bezwypadkowe auto to dla handlarza pojęcie względne. Dla większości wypadek oznacza chyba jednak tylko przejechanie po samochodzie walcem lub zderzenie z pociągiem. Co to znaczy? Widząc informacje „bezwypadkowy” możemy się spodziewać, że prawdopodobnie handlarz mówi nam, iż elementy nośne wyszły cało z dzwonu, jaki pojazd miał za granicą (dlatego pewnie ta Full Opcja i taka fajna cena). To, że szpachlowany, bo był pogięty, a poduszki wystrzeliły, to błahostka. Pierwsze oznaki, że trafiliśmy właśnie na takiego sprzedającego powinny kończyć się wycofaniem kupującego, gdy dalej nie będzie lepiej i można sobie oszczędzić dalszego ciągu bajki. Ogłoszenia mało kiedy jednak mówią wprost, że było wcześniej coś poważniejszego niż zarysowanie. Sama naprawa nie jest przecież niczym złym – o ile zrobił ją ktoś kompetentny – ale też cena musi być niższa… i to zapewne o złotówki się rozchodzi, bo interes musi się kręcić, a uczciwość jest dla przegranych. Zła naprawa to natomiast dodatkowe niebezpieczeństwo, a tak właśnie łatane są te wszystkie auta, które są w ogłoszeniu bezwypadkowe i tanie.
Garażowany, bo niby dlaczego tak błyszczy?
Karoseria jak ze snów. Już wyobrażamy sobie zazdrosne spojrzenia innych, kiedy będziemy ich mijać w pełni blichtru i rozbłysków na wymuskanym lakierze. Zajrzenie do środka to już w zasadzie formalność, bo wygląda on oczywiście jak nowy, a licznik wskazuje mniej niż 100 000 km przebiegu. No i mamy zestaw handlarza – arcymistrzowska sztuczka i pułapka w jednym, na którą klient nie znajduje zazwyczaj kontr-zaklęcia (chyba, że z naszą skromną pomocą). Wystarczy jednak miernik grubości lakieru, by odsłonić przed nami prawdę. Ale auto było garażowane, więc ta korozja ukryta pod szpachlą się nie liczy nie? Zwykle wystarczy dobre polerowanie i twardy wosk – niewprawne oko nie odróżni czy to tak fabrycznie i tylko było myte, czy ktoś tu zastosował permanentną kosmetykę karoserii.